poniedziałek, 3 grudnia 2012

"Uważam Że" - już właściwie pisane

     Największy opozycyjny tygodnik "Uważam Rze. Inaczej piane" stracił w ubiegły czwartek redaktora naczelnego. Paweł Lisicki został zwolniony przez wydawcę, Grzegorza Hajdarowicza, po tym, jak pozwolił opublikować artykuł Cezarego Gmyza, autora wyklętego za znany wszystkim tekst pt. "Trotyl na wraku tupolewa" w "Rzeczpospolitej". Za kuluarami mówi się jeszcze o innych przyczynach zwolnienia Lisickiego. Chodzi o nowy dwutygodnik braci Karnowskich "W sieci". Nowe czasopismo ukazało się w poniedziałek 26 listopada, na jego łamach pojawiły się artykuły redaktorów kojarzonych z "URz", co wzbudziło wściekłość u wydawcy PressPubliki, który już wcześniej miał pretensje do Lisickiego, że ten nie zaczął zwalczać w zarodku nowego projektu Karnowskich. Czarę goryczy przelał krytyczny wywiad, jakiego udzielił w ostatnich dniach były naczelny "URz", w którym krytykuje poczynania Hajdarowicza. Wraz z redaktorem naczelnym opozycyjnego tygodnika wymówienia złożyło 20 najważniejszych redaktorów "Uważam Rze" w tym m.in.: Łysiak, Cenckiewicz, Ziemkiewicz.
     Już od przejęcia PressPubliki przez Hajdarowicza mówiło się, iż jest to próba uśmiercenia najpoważniejszych pism opozycyjnych, wtedy dotyczyło to przede wszystkim "RZ", choć pamiętam notatkę na pierwszej stronie tygodnika "Uważam Rze" (wtedy już prężnie rozwijającego się), w której redaktorzy wspólnie deklarowali, że jeśli wydawca odbierze im możliwość samodzielnego doboru tematów, ich opracowania i pisania, wtedy odejdą. Obietnicy dotrzymali. "Wytrzymaliśmy tak długo jak się dało" - powiedział w wywiadzie dla programu Jana Pospieszalskiego "Bliżej"  Michał Karnowski.
     Są to suche fakty, które w prawdziwie demokratycznym państwie powinny zostać nagłośnione, by zwrócić ludziom uwagę na to, jak władza kładzie łapy na niezależnych mediach. Nie wierzę i nie uwierzę w inne motywacje likwidacji takiego tygodnika. Z ekonomiczno-biznesowego punktu widzenia jest to zabicie kury znoszącej złote jaja. Tygodnik był najpoczytniejszą gazetą w 2012 roku, otrzymał wiele nagród w tym EFFIE za najskuteczniejsze wyniki sprzedaży. Czym więc musiał kierować się wydawca zwalniając tak prężnie funkcjonujący zespół jeśli nie motywacjami politycznymi? Pieniężnie ktoś musiał mu to słono wynagrodzić, bo biznes is biznes, a w biznesie na takim poziomie nie robi się rzeczy nieopłacalnych.
     Już w momencie przejęcia PressPubliki pojawiały się sygnały, że nowy właściciel ma zamiar osłabić tytuły krytyczne dla rządu. Samych tytułów nie udało się zniszczyć, ale coś musi być na rzeczy. Kiedy zerkniemy w dzisiejszy, pierwszy nr "URze" bez autorów niepokornych zobaczymy, że w ich miejsce pojawiły się takie kwiatki, jak Korwin-Mikke czy Roman Giertych. Funkcję redaktora naczelnego objął Jan Piński kojarzony z gazetą "Nowy Ekran" - gazeta, co prawda nie gloryfikuje poczynań władzy (patrz. "Wprost"; "Newsweek"; "Polityka"; "Gazeta Wyborcza"), ale cechuje się częstymi atakami na opozycję, ostro broniła swego czasu WSI przed likwidacją. Obiektywnie analizując sytuację można dojść do wniosku, że skoro nie udało się zniszczyć "Uważam Rze", a wręcz przeciwnie, liczba sprzedawanych egzemplarzy ciągle rosła, podjęto próbę stworzenia podstępem czegoś innego, prawicowego (by nie stracić czytelników), niby na kształt gazety Lisickiego, ale prawica miała być już tą skrajną, nielubianą, neoendecką, która z prawdziwą endecją nie ma nic wspólnego. Stąd autorzy, których będzie najłatwiej ośmieszyć, ich, a tym samym całą centroprawicę. Publicyści zdali sobie z tego sprawę, dlatego w liście otwartym-pożegnalnym odcięli się od wszystkiego, co będzie drukowane w przyszłości pod szyldem "Uważam Rze".
     Mam nadzieję, że czytelnicy nowego "Uważam Że", już pisanego właściwie, pod okiem władzy, nie nabiorą się na sztuczki i pułapki zastawiane przez nowych twórców. Z informacji, jakie znalazłem w internecie dowiedziałem się, że Lisicki ma pomysł na nową gazetę, ale bez wydawcy nie ma pieniędzy i szans stworzyć czasopisma. Ma za to grono zasłużonych, niepokornych redaktorów, którzy już zapowiedzieli z nim współpracę, ma za sobą również grono czytelników, którzy czekają na nowy tytuł, który pozwoli się oderwać od wszechobecnego bagna kłamstwa i manipulacji. Amen.

sobota, 1 grudnia 2012

Koniec świata! Disco-polonista znowu pisze...

     Jeśli Majowie mieli rację zostało nam 3 tygodnie życia. Potem nastąpi... coś tam nastąpi, Majom skończyły się kamienne tabliczki, żeby dopisać, ale to nie zmienia faktu, że bliża się koniec.
     Z tej okazji w telewizji pojawiły się różnego rodzaju reklamy związane z wyprzedażami na koniec świata, co dla mnie jest mało zrozumiałe, ponieważ skoro zbliża się bliżej nieopisana zagłada, to po co kupować sobie cokolwiek co zaraz przepadnie. Nie lepiej byłoby przez ten pozostały nam czas wyjechać, coś zwiedzić, kogoś odwiedzić? Ech, nasza kultura konsupcjonizmu nie odpuszcza do końca.
      Barbarzyńscy Indianie z południowego Meksyku zmobilizowali i mnie bym siadł i popisał na swoim opuszczonym blogu. Co ciekawe blog był opuszczony tylko przeze mnie, ponieważ z tego, co widziałem w statystykach odwiedzin, nie było miesiąca, by ktoś się tu nie zawieruszył, co mnie cieszy, nawet jeśli była to zagubiona dusza szukająca mp3 z muzyką chodnikową.
     Nie zadałem sobie trudu, by prześledzić i podsumować całość dorobku naszej historii i kultury, choć w perspektywie końca końca byłoby to wskazane. Wzorem roku ubiegłego chciałem krótko podsumować rok 2012.
     W styczniu prokurator Przybył po konferencji prasowej próbował popełnić samobójstwo. Próbował, ponieważ strzał w policzek nie mógł zagrażać życiu wojskowemu prokuratorowi, za to medialne nagłośnienie tego wydarzenia dało mu donośny głos do wygłaszania swoich uwag i ratowania swojego przełożonego. Jak się później okazało nadaremnie, choć blizna postrzałowa musi robić wrażenie.
Śmierć dziewczynki z Sosnowca i początek wykorzystywania tragedii dziecka przez cały marketing medialny trwający do dzisiaj.
     Luty. Echa przemówienia ministra Sikorskiego w Niemczech. Zawierzenie zachodnim sąsiadom losów Polski i Europy. Niemcy ponad wszystko - chciałoby się powiedzieć..
     Marzec. Marsze w obronie TV Trwam. Odcięcie rydzykowej telewizji od multipleksu. Decyzja o tyle niezrozumiała ile nieopłacalna, a przez to podejrzana. Dla wielu Polaków to znak medialnej dominacji głównego nurtu nad obozem piętnującym poczynania władzy. Poza tym spis powszechny i jego wyniki. Śląsk okazuje się Polski, wstrząsająca prawda dla "Gazety Wyborczej". Tylko niewielki procent Ślązaków przypisuje sobie narodowość Śląską
     Kwiecień. Emerytury 67. Strajki, rozmowy, kłótnie, niestety i jak zwykle bez konstruktywnych wniosków i rozwiązań.
     Maj. Ostatnie przygotowania do Euro. Groźba bojkotu Ukraińskiej strony mistrzostw. Tymoszenko w więzieniu nawołuje do innych form protestu.
     Czerwiec. Mistrzostwa Europy. Polska reprezentacja nie wychodzi z grupy. Dymisja trenera. Generał Petelicki odbiera sobie życie. Media podają taką informację już pierwszego dnia śledztwa, bez badań sekcji zwłok, znajdują się listy pożegnalne, o których rodzina nie wiedziała, pojawia się informacja o depresji, której rodzina zmarłego nie dostrzegała. Temat szybko znika.
     Lipiec. "Uwarzam Rze" publikuje artykuł pt. "Alfabet Lemingów" Roberta Mazurka. Wojna gazetowa. Zgrzyty w koalicji PO-PSL
     Sierpień. Polityczne wakacje. Pies Kory dostaje paczkę z marihuaną, prosto z Holandii.
     Wrzesień. Pisowska ofensywa. Przedstawienie programu partii i wystawienie kandydata na premiera technicznego rządu. Prezentacja na tyle mocna, że niekomentowana przez media.
     Październik. Śledztwo smoleńskie, okazuje się, że ciała w trumnach są pozamieniane m.in. ciało prezydenta Kaczorowskiego i Anny Walentynowicz. Rząd winą obarcza rodziny ofiar. Media podchwytują.
     Listopad. Święto Niepodległości i 7 marszów w Warszawie. Czy jest gdzieś na świecie taki drugi naród?

sobota, 31 grudnia 2011

Średniośmieszne podsumowanie roku 2011

     31 grudnia,o północy zakończył się rok 2011, rok w naszym kraju wyborczy- tak szczęśliwy dla Platformy Obywatelskiej, Janusza Palikota, Bartosza Arłukowicza, tak żałosny dla PiS-u , Grzegorza Schetyny, Grzegorza Napieralskiego. Rok, w którym było nam dane pełnić prezydencję w Unii Europejskiej, co prawda nic sensownego w czasie jej trwania nie udało się uzyskać, bo hasła partnerstwa wschodniego zastąpiono poddaniem się woli i kurateli Niemiec (wystąpienie ministra Sikorskiego w Berlinie), co bardzo spodobało się zachodnim sąsiadom, choć ich samych nieco zmieszało. Zauważmy, że po wystąpieniu ministra nikt z obecnych władz Berlina nie ośmielił się słów Sikorskiego komentować, pewnie byli tak samo zaskoczeni, jak, niektórzy przynajmniej, Polacy. Nadgorliwość Sikorskiego, jak i cały rząd, przypomina mi politykę Gierka, który poddał całą gospodarkę i politykę państwa Moskwie, a żeby było mało w konstytucji chciał zmieścić notę o przyjaźni Polsko-Radzieckiej, czym wprawił w osłupienie samego towarzysza Breżniewa. Polityka Gierka zasłynęła również z olbrzymiego zadłużenia kraju, tylko po to, by zamydlić społeczeństwu oczy tym, jak jest dobrze, chociaż jest tak źle. Czy podobnie nie wygląda polityka Tuska? Oficjalnie zadłużenie Polski to 55% PKB- granica wyznaczona przez konstytucję. Według specjalistów zadłużenie to sięga ok. 60% PKB, oficjalne dane podane przez ministra finansów są zaniżone. Moim zdaniem Tusk dawno zobaczył, że zadłużeniowa bańka coraz bardziej nabiera powietrza,dlatego pod hasłami kryzysu funduje podwyżki wszystkich możliwych podatków, kładąc łapę na pieniądze odłożone na emerytury, oraz rezerwy walutowe, które drastycznie i niebezpiecznie topnieją. Oczywiście nie jesteśmy tak zadłużeni jak Grecja, Włochy, Hiszpania czy Portugalia, ale tonącemu w długach Tuskowi nawet brzytwa się już kończy.
     Koniec roku przynosi również pewne nowości w rozwiązaniu zagadki katastrofy w Smoleńsku. Tzw. "taśmy Klicha" są dowodem na to, jak władza panicznie bała się oskarżenia Rosjan o zaniedbania. Polscy naukowcy z amerykańskich uczelni dowodzą, że katastrofa prezydenckiego samolotu nie była spowodowana zaczepieniem skrzydła o sosnę (drzewa były natychmiast wycięte, by nie można było drążyć więcej tego wątku), ale załamaniem się skrzydła 26 m nad ziemią, a więc 10 m wyżej niż przyjęły to obie komisje. Co więcej ze stenogramu wynika, że kapitan Protasiuk na 9 min przed planowanym lądowaniem mówi, że jeśli nie będzie można wylądować to odejdzie w automacie. Tak się dzieje, samolot wznosi się do góry, na 26 metr i w tym momencie następuje awaria skrzydła, co więcej, na wysokości 10 m padają wszystkie generatory i brak jest jakiegokolwiek zasilania. Ponieważ nie znam się na elektronice samolotowej zostawiam dalsze badania i wnioski ekspertom, ale trzeba przyznać, że w samolocie, który ma 2 zapasowe generatory, oba, w tej samej chwili, padają jest wyjątkowo dziwne. Zapewne mając dostęp do wraku samolotu dużo łatwiej można by było podejmować jakiekolwiek badania, niż mając do dyspozycji filmiki z youtuba i telewizji (bo tak też pracują niektórzy specjaliści, opierając się na szczątkach dostrzeżonych w filmikach kręconych telefonami z miejsca tragedii), jednak wrak ciągle nie jest do naszej dyspozycji i pewnie dopóki go całkiem rdza nie zeżre, już nie będzie. Choć i dzisiaj na niewiele już by się zdał.
     W 2011 roku, jak i w roku 2010 prezydent RP podkreślił, że "państwo zdało egzamin". Zrobił to po niebezpiecznym, acz udanym lądowaniu samolotu pasażerskiego pilotowanego przez kapitana Wronę. Zbitka "zdać egzamin" musi się bardzo podobać prezydentowi, ponieważ zarówno katastrofę smoleńską, gdzie zginęły 96 osoby, jak i udane lądowanie samolotu, gdzie nikomu nic się nie stało określił jako "zdany egzamin". Czy tylko ja czegoś nie rozumiem?
      Będąc jeszcze przy prezydencie, należy odnotować jego niedawną wizytę w Chinach. Nasz Komorowski, zachwycał się pięknem kraju wschodu doszukując się analogii między obiema kulturami, a ponieważ o demokracji i prawach człowieka zakazano mu mówić (to teksty dla USA), znalazł łączącego oba kraje... smoka. Tak, tego wawelskiego, na szczęście o Szewczyku Dratewce nie wspomniał, bo byśmy mieli wojnę.
     Miniony rok był również trudny dla naszej opozycji. Kaczyński przegrał wszystko po raz 6 z rzędu, co jest mało spotykane w świecie, bo przy tak słabej władzy nie przejąć wyborców koalicji to dopiero sztuka. Dodatkowo prezes wyrzucił z partii wszystkich ambitnych, młodych polityków, którzy mogli zmienić obraz partii, a pozostawił największych lizusów, biernych i poddanych jego woli. Jarosław Kaczyński to wieczny opozycjonista, utwierdzający swój 30% elektorat, nie podejmujący próby faktycznego jego zwiększenia. Czy w tym roku zrozumie, że jeśli chce realnie walczyć o władzę to musi wyjść na przeciw czemuś nowemu? Czy znajdzie się wreszcie ktoś na prawej stronie sceny politycznej, kto pogoni zabunkrowanego Kaczyńskiego i stanie się realną przeciwwagą lewicującego środka parlamentu? Życzę tego w nowym roku Pawłowi Kowalowi, Zbigniewowi Ziobrze, Januszowi Korwin-Mikkemu, Markowi Jurkowi, każdemu politykowi prawicowemu, który tylko byłby w stanie wyrwać Kaczyńskiego z sejmu i stworzyć prawdziwą prawicę.
      Wszystkim czytelnikom tego bloga, który jest pisany raz bardziej sensownie, raz mniej, którym chce się czasem tu zajrzeć mimo 2 miesięcy przerwy w pisaniu, którym nasz kraj nie jest obojętny, którzy potrafią zrozumieć, że nie żyjemy tylko "tu i teraz" ale to, co tworzymy, to, kogo wybieramy, to, jak oceniamy, czego nietolerujemy, co popieramy ma znaczenie dla naszej przyszłości. Życzę wszystkim i sobie, byśmy nie dali się zmanipulować, byśmy rozumieli, że o nasze interesy musimy walczyć jak Polacy, nie jako Europejczycy. Bo Niemcy nas nie wyrwą z kryzysu, bo Rosjanie nie wyjaśnią za nas Smoleńska, bo Chiny nie wybudują nam taniej autostrady itd. Życzę wszystkim, by ten 2012 rok był rokiem dobrym dla nas wszystkich, rokiem dobrym dla Polski.

czwartek, 3 listopada 2011

Pol(Tu)ska wolność słowa

     Jak to jest możliwe, że w demokratycznym państwie prawa, znajdującym się w środku Europy, kraju Solidarności, kraju wspierającym "Pomarańczową rewolucję" Ukrainy i potępiającym białoruski reżim, będącym aktualnie "przewodniczącym" Unii Europejskiej, wszelkiego rodzaju krytyki rządzącej partii zostają skrzętnie usuwane z mediów, nie tylko telewizyjnych, ale i prasowych?
      "Warto rozmawiać" Pospieszalskiego, "Mam inne zdanie" Ziemca i Zająca, "Antysalon Ziemkiewicza, " Bronisław Wildstein przedstawia". Są to programy, które krytycznie oceniały politykę PO, nie bały się poruszać trudnych i niewygodnych kwestii dla rządzących. Żadnego z tych programów dzisiaj już nie zobaczymy. To nie wszystko. Programy informacyjne, które pojawiają się  w najważniejszych mediach również obiektywne nie są. Pomijam całą korporację ITI z TVN i TVN24, w której "Fakty" i wszelkie rozmowy polityczno-społeczne oparte są na zasadzie "dowal opozycji". TVN jest również źródłem mało rzetelnym. Nie oglądam tej stacji zbyt wiele, ale pamiętam dobrze, jak w dniu beatyfikacji Jana Pawła II, w jednym z programów prezentowanym na kanale TVN 24 w zadumie nad "wydarzeniem dnia" o katolicyzmie debatowali... Janusz Palikot i Magdalena Środa - to się nazywają dobrze dobrani goście. Antyklerykalizm Palikota jest dobrze znany, natomiast słowa pani profesor w obronie Nergala, że sama też ma "czasem ochotę spalić Biblię" świadczy o dużej wrażliwości i tolerancji dla katolicyzmu.
      Co prawda od zawsze było tak, że ekipa zdobywająca władzę po wyborach w pierwszej kolejności brała się za telewizję publiczną. Ekipa Tuska oprócz wprowadzenia swojego prezesa do TVP wprowadziła również swoich ludzi do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, dzięki czemu ma nieograniczony wpływ na to jakimi informacjami się karmi przeciętny Polak. Być może jest to właśnie przyczyną wygranej Platformy, i panującymi w telewizji pustymi hasłami sukcesu i "zielonej wyspy", gdzie specjaliści w wiadomościach przewidują wzrost gospodarczy  ponad 4%, natomiast inni, mówią, że w najlepszym wypadku będzie to ok. 2%. Trudno się nie zastanawiać skąd takie rozbieżności. Ponieważ pracuję w zakładzie pracy chronionej dowiedziałem się, że od czerwca państwo przestanie płacić dofinansowania firmom zatrudniającym ludzi z orzeczeniem, co oznacza, że znikną przywileje zakładów pracy chronionej, a to oznacza, że dla pracodawcy przestanie się opłacać zatrudniać ludzi z orzeczeniem, a co to oznacza dla tych ludzi...? Masowe zwolnienia. Ale czy ktoś z Państwa o tym wiedział? Czy gdzieś była ta sprawa nagłaśniana, alarmowana? Jeśli tak, to czy wystarczająco? Czy decyzja minister zdrowia o odebraniu cukrzykom dofinansowania na paski służące sprawdzaniu poziomu cukru była w szczególny sposób nagłaśniana?  Zauważyć łatwo, że to, co przedstawiają "Fakty" o 19.00, dzisiaj jest dublowane w "Wiadomościach" o 19.30, to, co jest napisane we "Wprost", znajdziemy i w "Polityce", w "Przekroju", "Newsweeku" i poszczególnych numerach gazety Michnika.
      Jednym z ostatnich bastionów wolnej prasy była dla mnie "Rzeczpospolita" i tygodnik "Uważam Rze" (pomijam pisowską "Gazetę Polską", która pełni podobną rolę, jak "Gazeta Wyborcza" dla Platformy). Szczególnie drugi tytuł zawsze czytam od deski do deski, bo nigdzie indziej nie dowiem się rzeczy, które mogę tam przeczytać. Na łamach obu periodyków występuje liczne grono, zwanych już dzisiaj "autorów niepokornych", którzy nie mają prawa nigdzie indziej pisać. Nie wiem, jak długo gazety te nie zmienią swojego charakteru, ponieważ zmienił się ich właściciel. Pierwsze co zrobił, to... zwolnił naczelnego obu gazet, Pawła Lisickiego. Atak na jedyne czasopismo centroprawicowe jest dla mnie ostatecznym, już nie dzwonkiem, a dzwonem, że w wolnej, demokratycznej Polsce nie wszystko jest wolne i demokratyczne...

poniedziałek, 24 października 2011

10 przykazań Tuska

1.  Nie będziesz miał żadnej opozycji.
2. Nie będziesz beształ dobrego imienia premiera swego.
3. Pamiętaj, aby rząd Tuska święcić.
4. Czcij Tuska i ministrów jego.
5. Nie wymagaj.
6. Nie myśl.
7. Nie polemizuj.
8. Nie mów głośno prawdy przeciw rządowi swemu.
9. Nie pożądaj stanowiska prezesa swego.
10 Ani żadnej rzeczy, która jego jest.

wtorek, 4 października 2011

Skompromitowany Tomasz Lis

     Kiedy usłyszałem od Narzeczonej,  że w programie "Tomasz Lis na żywo" ma wystąpić Jarosław Kaczyński pierwszą myślą, która przeszła mi po głowie było to, że będzie rzeź i przedwyborcza, ostateczna kompromitacja prezesa PiS. Jak się okazało po programie to właśnie Kaczyński w sposób wręcz profesorski pokazał jak stronniczym i nienawistnym dziennikarzem jest gwiazda TVP i redaktor naczelny "Wprost".
      Lis w krótkim czasie z cenionego przeze mnie dziennikarza stał się maskotką "salonu" należącego do jedynie słusznej partii PO, jedynej słusznej "Gazety Wyborczej", jedynej słusznej grupy ITI z TVN i TVN24 na czele, obok takich dziennikarzy jak Katarzyna Kolęda-Zaleska, Jacek Żakowski, Monika Olejnik oraz szwadronu celebrytów np. Zbigniew Hołdys czy Andrzej Wajda. Prowadzone debaty i rozmowy przez naczelnego "Wprost" od jakiegoś czasu stały się manipulującą sieczką działającej w mediach propagandy Platformy. Ostatni program Lisa, który oglądałem w całości z nadzieją, że wróci dawniej ceniony przeze mnie dziennikarz odbył się w poniedziałek, 11 kwietnia 2011, tuż po rocznicy katastrofy smoleńskiej. Do programu zaprosił wtedy: Janusza Czapińskiego ("Gazeta Wyborcza"), Ireneusza Krzemińskiego ("Przegląd Polityczny"), Aleksandra Smolara (ulubieniec Platformy; odznaczony w 2009 przez Sikorskiego Bene Morito, 2011 odznaczony przez Komorowskiego Orderem Odrodzenia Polski) , Piotra Najsztuba ("Przekrój"), natomiast ich przeciwnikiem i jak to powinno być w prawdziwej debacie zdanie odmienne reprezentowane było przez POPIERANEGO przez PiS (bo nie był to kandydat tej partii) Czesława Bieleckiego. Sam Bielecki nie krył swojego zaskoczenia atakami w proporcji czterech na jednego (a licząc prowadzącego 5:1), nie mając siły przebicia zakończył debatę, odpowiadając w sumie może na 2 pytania. Takie "debaty" mogły mieć miejsce w czasach PRL, ale dzisiaj nie przystoi takich debat prowadzić, takich debat transmitować, a nawet takich debat oglądać.
      Pomimo uwikłania Lisa w obecną władzę sprawność jego warsztatu zawodowego mu została, a kojarząc prezesa Kaczyńskiego, którego najsłabszą stroną są wystąpienia publiczne (po dziś dzień nie mogę pojąć dlaczego on ciągle stoi na czele największej opozycyjnej partii), wynik tej rozmowy, jak przewidywałem, miał być druzgocący dla "pisiora". A jednak myliłem się. Lis nie był w stanie ukryć frustracji spowodowanej częstym uśmiechaniem się Kaczyńskiego, jego luźnego podejścia do zadawanych pytań i prostych odpowiedzi. Napięta twarz, która sygnalizowała próby hamowania wybuchu, nienawistny wzrok spoglądający na Kaczyńskiego nie robiły na nim żadnego wrażenia. Pytania zadawane nie dotyczyły wizji Polski pod rządami PiS-u, ale były zlepkiem największych wpadek opozycyjnej partii, z których redaktor na 6 dni przed wyborami kazał się tłumaczyć liderowi PiS.
      Kaczyński pierwszy raz w moich oczach wypadł naprawdę nieźle. Jego zachowany spokój i zrównoważony ton, (nawet kiedy pytany, co było zdecydowanie nie fair ze strony prowadzącego, o zmarłego brata i małżonkę, którą Rydzyk nazwał czarownicą, a Lecha kłamcą) nie wyprowadziły Jarka z równowagi.
      Tomasz Lis skompromitował poniedziałkową debatą nie tylko siebie i program, ale też cały "platformiany establishment", nie mogąc czepić się żadnej konkretnej sprawy dotyczącej państwa. Kaczyński świetnie pokazał również jak wygląda polityka zagraniczna Polski: usłużna wszystkim wielkim sąsiadom. Pokazał, że nie wolno się bać dzisiejszych mocarstw, że musimy chodzić z podniesioną głową, a nie korzyć się przed premierem z KGB, czy Angelą Merkel robiącą z nim interesy. Efekt polityki zagranicznej obecnego rządu jest taki, że mimo Buzka i naszej prezydencji jesteśmy państwem poza strefą wpływów w Europie, nie jesteśmy zapraszani na najważniejsze rozmowy państw członkowskich, w ramach tego obdarowywani jesteśmy przez "wielkich tego świata" kurtuazyjnymi uściskami i uśmiechami, co bacznie odnotowują i chwalą prorządowe media.

Myślę, że takich debat trzeba więcej, by Polacy wreszcie otworzyli oczy i zobaczyli jak faktycznie wygląda sytuacja Polski. Kaczyński pokazał wczoraj obłudę i fałsz towarzyszące obecnej władzy, ale gdyby zdecydował się na spotkanie w szerszym gronie, to każdy z liderów partii opozycyjnych byłby w stanie dorzucić swoje trzy grosze do przekazania widzom prawdziwego obrazu Polski, tego, którego nie widzimy z powodu medialnej propagandy sukcesu Tuska. Skoro Jarosław Kaczyński był w stanie "przegadać" Lisa, to kto nie jest...?

wtorek, 6 września 2011

Powakacyjna kampania wyborcza

     Wakacyjny odpoczynek dobiega końca. Politycy i wszystkie sztaby wyborcze, które najprawdopodobniej urlopowe miesiące poświęciły opracowywaniu strategii wyborczej mogą wreszcie pochwalić się swoimi pomysłami. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi?
     Za miesiąc odbędą się kolejne wolne wybory parlamentarne, w których społeczeństwo polskie wybierać będzie swoich najbardziej reprezentatywnych reprezentantów (sic!) na jedno z najlepiej płatnych stanowisk w tym kraju. Myśląc zdroworozsądkowo każdy Polak przed podjęciem decyzji na kogo postawi krzyżyk 9 października powinien się dobrze zorientować kim jest kandydat, którego obdarza tak wielkim zaufaniem, jaki ma program wyborczy, co dotychczas zrobił dla regionu/kraju/społeczeństwa/okręgu, czego nie zrobił, a co mógł zrobić, a nie zrobił. Tymczasem większości z nas wystarczy zorientować się z jakiej partii dany kandydat/kandydatka się wywodzi i co obieca zrobić. Mniej interesuje nas jej przeszłość polityczna. Pomijam przypadki głosowania na ludzi podejrzanych w jakiś niejasnych sprawach (casus prezydenta Wałbrzycha), o których opinia publiczna informuje, że są powiązani np. z kupowaniem głosów. Podobnymi, politycznymi bankrutami powinni być wszyscy, którzy porzucili swoje poglądy dla władzy i pieniędzy (Kluzik, Arłukowicz itp.) Chciałbym, żeby społeczeństwo potrafiło wyselekcjonować "ziarno od plew" i wreszcie zacząć myśleć perspektywicznie, nie ograniczając się do emocji i tego "tu i teraz", czego nauczył nas obecny premier.
     Zastanawia mnie jak długo Platforma ma zamiar grać tą emocjonalną kartą. Cztery lata temu wystarczyło, by zdobyć władzę straszenie PiSem, ale ta taktyka teraz się nie sprawdzi. Na szczęście dla partii Kaczyńskiego ktoś ze sztabu zamknął prezesowi gębę i przemówił, że tragedią smoleńską wyborów nie wygra, dzięki czemu Kaczyński przestał wreszcie strzelać do swojej bramki, zabierając równocześnie Platformie największe pole do ataku. Martwi mnie jednak, że dwóch największych politycznych gigantów nie spiera się ze sobą o programy polityczne. Dlaczego w momencie wyciszenia Smoleńska ginie jakakolwiek wymiana zdań na miesiąc przed wyborami? Jako obywatel domagam się udziału w debacie wszystkich partii politycznych, które startują w wyborach, bo nie wierzę w Polskę podzieloną między PO i PiS, bo znam wielu ludzi, dla których te główne partie to "kolosy na glinianych nogach". Skoro wokół siebie mam ludzi popierających zarówno PJN, Nową Prawicę Korwina-Mikkego, Polską Partię Pracy, jak PSL, SLD etc., to w skali kraju te procenty również muszą się sensownie rozkładać, niekoniecznie skazując pomniejsze partie na polityczny margines.
      Ciekawi mnie jakby wyglądał skład sejmowy po październikowych wyborach gdyby każda partia miała do dyspozycji taką samą liczbę pieniędzy na kampanię, tyle samo czasu antenowego, a media pozostawiły wyborcy czysty wybór, bez świadomego manipulowania odbiorcami. Nie jestem idealistą i nie wierzę w takie rozwiązania, ale fajnie by było gdyby chociaż każdy czytelnik tego posta zagłosował na kandydata mu znanego nie z tego, że wisi wszędzie na ulicy wystylizowana podobizna, ale który może Cię faktycznie zaprezentować, bez względu na to czy ma, czy nie ma szans na zwycięstwo.
     Póki co pozostaje czekać nam na jakiekolwiek informacje o kandydatach, bo "Lubię to" na plakacie wywieszonym w każdym możliwym (czasami i niemożliwym) miejscu w Lublinie nie wystarczy, żeby wygrać wybory... Przynajmniej mam taką nadzieję.

niedziela, 12 czerwca 2011

Okienko transferowe

     Okres wakacyjny coraz bliżej. Coraz częściej w świecie piłki nożnej słychać o zainteresowaniach poszczególnych drużyn różnymi wzmocnieniami, więcej, zakupy piłkarskich talentów czy gwiazd już się zaczęły. Wszystkie piłkarskie transfery służą wzmocnieniu drużyny na przyszły sezon. Czy ta sama zasada obowiązuje w polityce?
     Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest oczywista. Mam tu na myśli przykład PO, które od jakiegoś czasu kreuje się na partię w której miejsce jest dla każdego. Dla mnie jednak coraz bardziej przypomina to jakiś niejasny "misz-masz" nieokreślony ideowo. Jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Kiedy w tamtym roku byłem w stanie zrozumieć przynależność poszczególnych osób do partii Tuska, tak teraz coraz bardziej mi się to towarzystwo zaczyna zlewać w coś abstrakcyjnego, mało konkretnego. Z partii Tuska powstał jakiś przytułek dla wszystkich uciekinierów z pozostałych ugrupowań. Oczywiście, jak to w Platformie, głównym kryterium jest odpowiednia medialna popularność. Nikt chyba nie ma wątpliwość, że populizm jakiego się dopuszcza PO jest zjawiskiem do tej pory, w polskiej polityce niespotykanym. Wydaje się, że KAŻDY, kto tylko jest osobnikiem medialnym ma szanse dostać się na listy PO, nawet jeśli nic sobą nie prezentuje.
     Najbardziej medialnymi transferami ostatnich tygodni jest przejście Bartosza Arłukowicza z SLD oraz coraz bliższe przytulenie Joanny Kluzik-Rostowskiej, której przejście do PO wydaje się już pewne. Nie jest to nic nowego w działaniach Platformy, że miejsce tam znajduje i lewica i prawica. Jeszcze nie tak dawno podobnie było z Radkiem Sikorskim, PiSowcem, który z dnia na dzień zmienił partyjne i ideologiczne poglądy. To samo jest z Bartkiem. Będąc w komisji hazardowej niejednokrotnie i odważnie atakował swoją dzisiejszą partię zyskując uznanie wśród partyjnych kolegów. Media również polubiły młodego, energicznego polityka, który miał wprowadzić nową jakość w szeregach SLD. Napieralski jednak na tyle się przestraszył kolegi, że już we wstępie uświadomił mu, iż sterów lewicy mu nie odda. Bartek świadomy tego, że jest na fali, świadomy, że takich lubi Platforma udał się do progów Tuskowych, które już na niego czekały, wraz z nic nie znaczącym szefostem jakiegoś resortu. Dodać również należy, że miejsce w SLD dał mu program o dużo znaczącej nazwie "Agent".
      Z Joanną K.-R. jest sprawa trochę inna. Szefowa PJN do końca ukrywała swoje plany. Ale brak informacji na temat dalszej działalności, to też jest informacja, że coś się dzieje. No i widzimy, że tuż przy Radku Sikorskim na konwencie PO siedzi uśmiechnięta Pani poseł. Jest dla mnie trochę niesmaczne to, że "matka" nowej partii, w którą ja mimo wszystko wierzyłem, w taki sposób potraktowała swoje "dziecko". PiS, PJN, PO i to w ciągu niespełna roku świadczy o tym, że Pani Joanna jest jak kameleon. Niestraszne jej są odmienne stanowiska, byle dopchać się do władzy. Szkoda, bo bardzo się pomyliłem co do tej posłanki. Zgodnie z powiedzeniem, że "prostytucja to zawód, a kurwa to charakter" i spoglądając w CV Kluzik-Rostowskiej wnioskuje, że jednak z zawodu jest dziennikarką...
     Pytanie czy taka postawa faktycznie jest dobrą strategią na zbliżające się wybory? Mam nadzieję, że są jeszcze wyborcy, dla których ważniejszą będzie prezencja ideowa, a nie medialna poszczególnych przedstawicieli. SLD wpadło na pomysł, by na listę wyborczą wstawić striptiserkę znaną z programu Top Model. Nie mam nic przeciwko, o ile ta Pani faktycznie może pokazać coś więcej niż kawałek swojego ciała. Jeśli jest ideowo zbliżona do tej partii to czemu nie. Ciekawy jestem tylko czy jakby przyszła do nich inna Pani tańcząca na rurze i zgłosiła chęć wejścia na ich listę czy również dostałaby się. Wątpię. Tak czy siak jest coraz śmieszniej... i żałośniej...
     O tym czy eksperymenty z celebrytami przyniosą oczekiwane skutki dowiemy się po wyborach. Osobiście się ich jednak trochę obawiam, żeby nie pogłębiła się tendencja, która jest dzisiaj bardzo wyraźna, mianowicie, że ludzie z show biznesu sugerują nam, kogo warto wybrać a kogo nie. Mimo wszystko jednak wolę słuchać w programie Tomasza Lisa Hołdysa, który dwoi się i troi w moralizatorskim tonie wymieniając bezmyślnie wszystkie "za" Platformy, niż żeby on (nie daj Boże) stał się kandydatem i reprezentantem Polaków w sejmie. Cenię Pawła Kukiza, który jest jasno określony politycznie, nie boi się do niczego przyznawać, i często komentuje sytuację polityczną w Polsce, niekoniecznie w czołowych mediach. Nie pcha się do polityki, nie mówi kto jest dobry, kto jest zły, ocenia sprawę na bieżąco chwaląc i ganiąc po trosze wszystkich razem i każdego z osobna, dużo widzi i dużo rozumie. Po koncercie, kiedy miałem szczęście ze znajomymi się z nim spotkać, kolega Marian (POZDRAWIAM) powiedział do niego: "Świetny koncert, ale zabrakło <Wirusa SLD>" na co Kukiz odpowiedział "To nie jest tak, że to jest wirus tylko SLD, ten wirus jest w każdej partii...", dlatego trzeba go wykryć i usunąć, a szczepionką na niego są wybory..

wtorek, 3 maja 2011

Czy powinniśmy się czuć bezpieczniej?

     Usama bin Laden nie żyje! Spełnił się "american dream" o śmierci najniebezpieczniejszego terrorysty na świecie. Tysiące Amerykanów wyszło na ulice całego państwa, by świętować zamordowanie odpowiedzialnego za wydarzenia z 11 września 2001 roku. Informacja ta obiegła cały świat i wszyscy się ucieszyli, chwalili jednostki specjalne oraz wiwatowali na cześć Obamy, jednak ja mam jedno ale...
     Nie rozumiem skąd we władzach amerykańskich taka duma. Ludzie, przecież wy 10 lat szukaliście jednego człowieka, który przez niemal dekadę był zawsze o krok przed wami. Powiem więcej, Bin Laden bawił się władzami amerykańskimi na początku, co chwila wysyłając im nagrania z jego przemówieniami i zachętami do świętej wojny. Pamiętam też, jak poszła w świat plotka o rzekomym zabójstwie Usamy, a następnego dnia przywódca Al-Kaidy pojawił się w Al-Jazeerze jeżdżąc dumnie na koniu w otoczeniu swoich najbliższych współpracowników. Innym jeszcze razem Usama "podesłał' Amerykanom swojego sobowtóra, który też narobił zamieszania w głowach Amerykanów i ostatecznie ich ośmieszył. Takich zaczepek oraz pokazywania słabości zarówno wywiadu, jak i służb specjalnych, saudyjski milioner pokazał nieraz. Ta zabawa w "kotka i myszkę" szybko się znudziła terroryście, postanowił więc, że zniknie sobie na długie lata, choć jego organizacja została i kilkukrotnie dawała o sobie znać (dla Europy szczególnie dramatyczne były zamachy w Madrycie w 2004 roku i Londynie w 2005).
     Po ogłoszeniu śmierci Bin Ladena, w licznych wystąpieniach, przywódcy i decydenci cieszyli się wykrzykując, że "świat jest teraz bezpieczniejszy" (cyt. za Bogdan Borusewicz). O tym, czy to prawda dowiemy się w najbliższym czasie. Fakt, że został zabity terrorysta, który na dobrą sprawę od kilku lat był tylko złym wspomnieniem, wcale mnie przekonuje, że jestem bezpieczniejszy, tym bardziej, że zamordowanie go odbyło się tyle lat po jego zbrodniczej działalności. Jak dla mnie, to jeszcze bardziej podkreśla słabość wszystkich odpowiedzialnych za bezpieczeństwo świata instytucji. Terrorysta podobno od 8 miesięcy spokojnie mieszkał sobie w rezydencji wartej ponad 1mln dol, na przedmieściach stolicy Pakistanu. Służby specjalne o tym wiedziały, miały mnóstwo czasu na przeprowadzenie akcji w sposób perfekcyjny. Po co zabijać Bin Ladena - szefa rzekomo najgroźniejszej organizacji terrorystycznej, skoro można było go złapać i wydusić wszelkie informacje na temat Al-Kaidy, np. planów, majątku, ludzi, broni itp. Przecież jeszcze niedawno świat obiegła informacja, że jacyś fundamentaliści mają w Europie brudną bombę. Może Usama wiedziałby coś na ten temat? Teraz się tego nie dowiemy. Podczas akcji służb specjalnych, zginął również syn terrorysty, dwóch kurierów i kobieta, którą zbrodniarze użyli jako żywej tarczy, a przy tym podobno została strącona jedna z maszyn Amerykanów. Jak dla mnie to taka akcja wcale nie wygląda na spektakularną i perfekcyjną.
      Czy Al-Kaida faktycznie straciła swoją forpocztę? O tym przekonamy się w najbliższych dniach. Bo z jednej strony dokonano zemsty na człowieku, który wymordował w 2001 roku 3000 ludzi, ale czy jego pozycja w organizacji wczoraj była taka sama jak 10 lat temu? Możliwe, tak samo jak to, że Bin Laden może już mieć swojego następcę, który już czeka, by pokazać kto tu rządzi.

poniedziałek, 2 maja 2011

Santo subito

fot. AFP
To, co dla wielu było faktem oczywistym i niezaprzeczalnym od momentu śmierci Jana Pawła II, wczoraj, 1 maja, formalnie potwierdził, z nieukrywaną radością, następca św. Piotra, Benedykt XVI - nasz papież jest błogosławionym! W trybie nadzwyczajnym udało się przeprowadzić proces beatyfikacyjny, który nigdy wcześniej w takim tempie przeprowadzony nie był, nigdy wcześniej bezpośredni następca Stolicy Apostolskiej nie wyniósł swego poprzednika na ołtarze, nigdy wcześniej nie nastąpił tak szybko cud- uzdrowienie francuskiej zakonnicy Marie Simon-Pierre z choroby Parkinsona,  kościelna machina Watykanu nigdy wcześniej nie zadziałała szybko i sprawnie jak w tym przypadku. Już w samych tych wydarzeniach widać jakiś "palec Boży", który czuwał nad tym, by proces beatyfikacyjny przebiegł w takim tempie, co powinno dać do myślenia wszystkim "niedowiarkom".
      Dla mnie szczególnie wymownym dowodem na świętość "naszego papieża" jest właśnie cud uzdrowienia. To jest coś niesamowitego, że z dnia na dzień kobieta wyzdrowiała z choroby, na którą się umiera, która jest nieuleczalna. Szczególnie wymowny jest fakt, że uzdrowiona została siostra z Francji- kraju, w którym coraz bardziej potęgowana jest laicyzacja życia. Papież zawsze wyrażał swoje zmartwienia widząc degradacje wiary w jakimkolwiek państwa, jednak narody europejskie uważał za szczególnie odpowiedzialne w niesieniu misji ewangelizacji. Jan Paweł II głośno mówił, że nie ma Europy bez jej chrześcijańskich korzeni, że nie można o tym zapominać, ani się od tego oderwać. Innym wymownym wydarzeniem jest to, że właśnie z choroby Parkinsona została uzdrowiona siostra Simon-Pierre, a więc choroby, na którą cierpiał sam Jan Paweł II. To tak, jakby tam na górze chcieli byśmy nie mieli żadnych wątpliwości jakiemu wstawiennictwu przypisać cud. Oczywiście są takie głosy, że cała ta beatyfikacja to czarodziejskie obrzędy, że cudu nie było, a Jan Paweł II to "zdziecinniały staruszek, próżny, lubiący wiwaty" - jak określiła Kazimiera Szczuka w programie Moniki Olejnik "7 dzień tygodnia". No ale co można zrobić w tej sytuacji... pierwsza polska czołowa feministka, nawet jakby się ocean przed nią otworzył powiedziałaby, że to halny mocniej zawiał.

     W przeciągu jednego weekendu mieliśmy dwie gigantyczne uroczystości - ślub Kate i Williama i wczorajsza beatyfikacja. Wydarzenia te, z jednej strony były podobne do siebie, bardzo medialne, zgromadziły miliony ludzi przed telewizorami na całym świecie i tysiące na miejscu (ok 1,5 miliona brało udział we wczorajszych uroczystościach), jednak z drugiej strony zupełnie inne. Słysząc słowa beatyfikacji, oraz kazania obecnego papieża można było się autentycznie wzruszyć. Przeżyć tę uroczystość indywidualnie i jeszcze raz poczuć tę atmosferę radości, że mamy "swojego człowieka" w niebie. W Anglii widziałem splendor, kicz, komercje, w Rzymie prawdziwą radość, wzruszenie i szczęście. To czego zabrakło mi w piątek, dostałem, aż do syta, w niedzielę. I jak tu nie mówić, że w naturze nic nie ginie?