sobota, 30 kwietnia 2011

Brytyjska szopka królewska

     Według najnowszych badań 79% społeczeństwa brytyjskiego opowiada się za monarchią, mimo tego, że społeczeństwo musi wydawać spore pieniądze na utrzymanie królewskiego dworu, służby, no i rodziny rzecz jasna, która jeszcze nie tak dawno temu słynęła z licznych skandali, tragedii (zdrady, rozwody, śmierć Diany), oraz wpadek (najsłynniejszą jest chyba ta z udziałem księcia Harrego, który na bal przebierańców "zaszczycił" obecnych swoją obecnością w stroju... nazisty). Ale to podobno jest już za rodziną królewską, ponieważ wraz z poślubieniem Kate Middleton przez księcia Williama młodzi rozpoczęli nowy rozdział w życiu rodziny.
     "Ślub stulecia", tak media na świecie okrzyknęły uroczystości zaślubin starszego z synów Diany (swoją drogą, ja na miejscu Harrego, tego młodszego, byłbym zazdrosny, bo skoro ślub starszego brata był ślubem stulecia, to jego ślub będzie co najwyżej ślubem półwiecza? ćwierćwiecza?  dekady? w każdym razie będzie o rangę niżej). Faktycznie z medialnego punktu widzenia, to ślub był czymś wyjątkowym, ponieważ trąbiono o nim od pól roku, spekulacje w co się ubierze Młoda, ile będzie trwał pierwszy pocałunek i jaki strój ubierze babka, ups.. przepraszam, królowa Elżbieta, nie schodziły z pierwszych stron gazet. Powstawały gadżety, podróbki pierścionka zaręczynowego i wiele innych gadżetów, które z czasem zaczęły wręcz obrażać młodą parę a nie ich promować (nie chciałbym widzieć twarzy mojej narzeczonej Natalii i własnej na np. stojaku na jajka). Jak długo interes się będzie kręcił po ślubie? Tego jeszcze nie wiadomo, tak samo jak tego ile samo małżeństwo będzie trwało.
     Co najmniej 10mln funtów wydano na uroczystości (czasami mówi się nawet o 40 mln), więc za takie pieniądze trzeba by było się nieźle postarać, żeby ślub nie był przepięknym wydarzeniem. Jednak chcąc zerknąć w głąb tego medialnego, bajkowego i komercyjnego wydarzenia widać takie rzeczy jak: William nie ma obrączki, Kate ma, przed ślubem spisana została intercyza, w której przyszła księżna w momencie rozwodu traci wszelkie prawa do dziecka, nie wspomnę już o pewnym badaniu na dziewictwo przyszłej księżnej, która po raz pierwszy złamała sztywny obyczaj (ciekawe czy dociekali z kim).
     Ok. 2 MILIARDÓW ludzi mogło oglądać moment wypowiedzenia przez królewską już parę oczekiwanego "I will". Ja rozumiem, że Brytyjczycy mogą mieć bzika na punkcie rodziny królewskiej i całej tej hucpy, ale co do tego moją te miliardy ludzi spoza wyspy? Skąd takie zainteresowanie akurat tą rodziną? Przecież na świecie, a nawet w samej Europie są też monarchie, ale ona nawet w najmniejszym stopniu nie budzą takiego zainteresowania na świecie... Może to faktycznie brytyjskie media pomogły w promocji tego przedsięwzięcia, bo przecież takie wydarzenie to niezła reklama dla państwa, ale wydaje mi się, że nic poza tym.
     Ja ze swojej strony życzę Młodym oczywiście wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, szczególnie miłości, by ten cały medialny szum nie okazał się tylko komercyjnym kiczem, a ludzie ze wszystkich krajów świata się od Was już odwalili, no chyba, że Wam to odpowiada, to współczuję.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Przedświąteczny przegląd dwutygodnia

     Jeśli ktokolwiek myślał, że przerwa w pisaniu bloga jest spowodowana "moim wyczerpaniem się", to grubo się mylił. Doszedłem do wniosku, że niektóre sprawy, którymi żył cały medialny świat przez ostatnie dwa tygodnie nie jest warty zachodu komentarza, choć były i sprawy, które chciałem przeczekać i wysłuchać do końca wszystkich stron konfliktu. Kumulacja poszczególnych spraw nieopisanych do tej pory spowodowała, że dzisiejszy post zostanie podzielony na pięć części:

     1. Rosyjska cenzura - podmiana tablicy smoleńskiej
"Stosunki polsko-rosyjskie są bardzo dobre", to zdanie na wszystkie możliwe sposoby odmieniane i przetwarzane jest przez niemal wszystkich polityków koalicji. Opozycja, jeśli próbuje je podważyć staje się automatycznie wrogiem pojednania zwaśnionych narodów. Ja się zapytuję w takim razie, w jakiej dziedzinie te wspaniałe stosunki występują? Polska jest krajem, który przedłużył z Federacją Rosyjską kontrakt na dostawy gazu, ale płacimy za ten gaz ceną najdroższą w Europie (!) Wrak polskiego samolotu - najważniejszy dowód w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy prezydenckiego TU - leży przykryty jakąś płachtą, pocięty na kawałki, a o jego dostarczeniu do Polski, póki co, mowy być nie może. Oryginały czarnych skrzynek skrzętnie są przechowywane w rosyjskiej prokuraturze i nic nie dają ciągłe prośby o ich przekazanie polskim śledczym. Przedstawienie raportu MAK, obarczającego całą winą za katastrofę stronę polską. Wycięcie drzew w lesie smoleńskim, co szczególnie dziwi, ponieważ w każdym wypadku, nawet zwykłym samochodowym, po pierwsze auta ruszać nie można z miejsca, po drugie co do centymetra mierzona jest droga hamowania. Dzień przed obchodami rocznicy zostaje podmieniona tablica ufundowana przez Stowarzyszenie Katyń 2010. Myślałem, że ten ostatni policzek wymierzony Polsce, stanie się momentem jednoznacznego powiedzenia DOŚĆ rosyjskim dyktaturom w sprawie wydarzeń i śledztwa smoleńskiego. Tymczasem w mediach słyszę, że to "niezręczna sytuacja", MSZ mówi, że coś tam słyszało wcześniej, że Rosjanom tablica się nie podoba, Kancelaria Prezydenta, że nie słyszała nic, ale w tym wszystkim najbardziej zaszokowało mnie stanowisko znanej publicystki Janiny Paradowskiej (http://paradowska.blog.polityka.pl/2011/04/13/dyktat-smolenskich-wdow/), która na swoim blogu napisała, że to właśnie polska delegacja i członkowie Stowarzyszenia złamali prawo rosyjskie wiercąc dziury w nieswoim kamieniu i umieszczając tam tablicę. Dodatkowo podkreśliła, że tablica, "jest zniewagą dla oficerów zamordowanych przez NKWD, bowiem lotniczy wypadek próbuje postawić na równi z ich śmiercią, a takiego pomostu przerzucić się nie da i przerzucać go nie wolno”. Problem jest w tym, że to właśnie słowa o ludobójstwie i Katyniu były nie przyjęcia przez stronę rosyjską, a nie sama tablica. Na nowej, dwujęzycznej tablicy, pominięto słowa o celu przybycia polskiej delegacji, tym samym deprecjonując nie tylko wydarzenia z 1940 roku, ale też polską elitę, która, wygląda na to, że sama dla siebie wybrała się na przelot samolotem i zginęła. Tak dokładnie brzmi teraz tablica: "Pamięci 96 Polaków na czele z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim, którzy zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku", a tak tablica brzmiała przed rosyjską cenzurą: "Pamięci 96 Polaków na czele z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim, którzy 10 kwietnia 2010 roku zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem w drodze na uroczystości upamiętnienia 70 rocznicy sowieckiej zbrodni ludobójstwa w lesie katyńskim dokonanej na jeńcach wojennych oficerach Wojska Polskiego w 1940 roku".
     2. MSZ vs. Kancelaria Prezydenta
O tym, że coś jest na rzeczy wiadomo nie od dziś i nie od wczoraj. O tym, że Platforma ma problemy z utrzymaniem w swoich szeregach dyscypliny i lojalności mówi się również sporo. Przy tym temacie najchętniej odnosić się można do relacji Tusk - Schetyna, którzy dla załagodzenia opinii publicznej od czasu do czasu pokażą się na wspólnym meczu czy obdarzą się na konferencji serdecznym uściskiem dłoni. Ale jakby źle się nie działo, to obaj panowie gwarantują, że nawet jak czasem się różnią zdaniem, to potrafią się dogadać dla dobra Polski i świata. Co innego jest między premierem a prezydentem. Ten ostatni widzi, że jego partia coraz bardziej się rozchodzi, ale to już nie jego problem, on zajmuje najważniejsze stanowisko w kraju, które mało ma wspólnego z faktycznym rządzeniem, ale po co się wychylać skoro ma się taki przytulny pałac oraz tak wysokie poparcie, póki co gwarantujące mu drugą kadencję. Donald Tusk nie takiego prezydenta sobie wymarzył. Z pewnością zakładał on, że Komorowski będzie mu posłuszny i nie będzie sprawiał problemów, a w razie kłopotów stanie na wysokości zadania i wspomoże ewentualne podtopienia Platformy. Przeliczył się jednak i chociaż panowie nie wchodzą sobie na razie w drogę, to miłości między nimi też nie widać. I nawet przyjemnie, by się te platformerskie dąsy i namiętności oglądało, gdyby nie wpływały one na rzeczywiste sprawy polskie. Pomijam pierwsze veto prezydenta w sprawie przekształcenia szkoły dęblińskiej w akademię, który to projekt był oczkiem w głowie ministra Klicha, a z którym Komorowski nie lubi się od zawsze. Bardziej boli mnie jednak związek ze sprawą wyżej opisaną, czyli pogłoskami o rzekomym nieinformowaniu Kancelarii o "problemie" tablicy smoleńskiej. W "Radiu Z" rzecznik prezydenta powiedział, że MSZ zachowało się jak "młoda dziewczyna, która przypadkiem zaszła w ciążę i boi się o tym powiedzieć". Słowa dość ostre i jak na język PO, i odważne, zwłaszcza, że dotyczą ludzi ze swojego obozu politycznego. Cóż, dlaczego coś się nie zgrało między teoretycznie, świetnie współpracującymi ze sobą instytucjami, oficjalnie się nie dowiemy, ponieważ po rannym wywiadzie w radiu, obaj rzecznicy zorganizowali konferencję, na której zapewniali, że wszystko między nimi gra i nie trzeba wszczynać żadnego alarmu. Pewnie, że nie trzeba, przecież prezydent w Smoleńsku był? BYŁ, kwiaty złożył? ZŁOŻYŁ, a to, że pod drzewem, a nie tablicą to żadna różnica... Wolałbym jednak, by "żadna młoda nie zachodziła w ciążę nie informując przy tym rodziców", bo to i brzydko wygląda, i jest średnio moralne.
     3. Herbert upolityczniony
Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, a szczególnie komentarze po nim wyjątkowo mnie rozśmieszyły, ale też zachęciły do pewnych przemyśleń. To, co się nie udało władzy komunistycznej zrobić ze Zbigniewem Herbertem dokonała wdowa po poecie Katarzyna. Lider PiS w czasie wystąpienia inaugurującego Ruch Społeczny im. Lecha Kaczyńskiego powiedział: "Zebraliśmy się tutaj ku pamięci prezydenta Rzeczypospolitej, jego małżonki, ale ku pamięci wszystkich, którzy przed rokiem odeszli od nas, tak niespodziewanie, tak nagle, tak gwałtownie. Można o nich powiedzieć, tak jak powiedział o innych wielki poeta: <zostali zdradzeni o świcie>". Wdowa po Herbercie często powtarzała, że poezja jej męża jest dobrem narodu, skąd zatem jej protest przeciwko użyciu kilku słów jej męża? Podczas studiów polonistycznych spotkałem się z tak wieloma absurdalnymi interpretacjami, słowa byłego premiera, chociaż nie przytłaczają interpretacyjną głębią, to też nie stanowią jakiejś specjalnie politycznej nadinterpretacji czy manipulacji. Nie sądzę, by Kaczyński chciał pokazać przez to, że "Herbert jest po naszej stronie", jego styl mówienia jest taki, że lubi przytaczać słowa wieszczy lub prozaików, czy jednak świadczy to o próbie ich upolityczniania? Czy jak cytował ewangelię, to również chciał ją upolitycznić? Momentami dochodzimy do absurdów, których szkoda czasu komentować, a jednak czołowe polskie serwisy informacyjne zrobiły z tego skandal obyczajowo-moralno-estetyczny, poświęcając czołówki programów informacyjnych z tą właśnie wiadomością. Aż dziwię się, że Monika Olejnik nie zrobiła specjalnego programu w TVN24 na ten temat, no, chyba, że zrobiła?
     4. RUCH AUTONOMII ŚLĄSKA (RAŚ), przykład wzorowego patriotyzmu?
Słowa o "zakamuflowanej opcji niemieckiej Ślązaków" przeszły przez serwisy informacyjne niczym błyskawica. Każdy mieszkaniec Śląska poczuł się obrażony, a najbardziej poseł PO Tomasz Tomczykiewicz, dlaczego? Raport o stanie Rzeczpospolitej Jarosława Kaczyńskiego, w którym kontrowersyjny wpis się znalazł dotyczył NARODOWOŚCI ŚLĄSKIEJ, która była wybrana przez 173 tys. mieszkańców w ostatnim spisie powszechnym, a nie Ślązaków rozumianych jako ludność zamieszkująca Śląsk. Sformułowanie Kaczyńskiego faktycznie było niefortunne i niejasno napisane, jak większość jego tekstów, dlatego tak łatwo było to zmanipulować. Faktycznie jednak, pomijając kiepski warsztat pisarski, prezes zauważył istotny problem dotyczący RAŚ-a, który to organizacja wykorzystawszy wrzawę schowała się za murem urażonych Ślązaków, pikietując swój sprzeciw wobec dyskryminacji. Przypomnę, że RAŚ skupia grupę osób popierających odłączenie się terenów Śląska od Polski, zupełnie nie identyfikując się z ojczystą historią, tradycją i kulturą, są zwolennikami powstania ich własnego sejmu i smostanowienia. W sejmiku wojewódzkim są w rządzącej koalicji z PO i Tomczykiwiczem na czele. Zaczyna się zatem rozjaśniać, skąd właśnie ten poseł najgłośniej krzyczy? A może ktokolwiek zastanawiał się kiedyś, dlaczego stadion śląski ma barwy żółto-niebieskie, przypadkowo jak barwy regionalne śląska. Współpraca między reprezentantami RAŚ a PO wygląda całkiem nieźle, no ale czego się nie robi dla władzy (opowiedzieć może PiS ze swoimi koalicjantami LPR i Samoobroną). W każdym razie udało się wmówić Ślązakom, że PiS widzi w nich ukrytych Niemców, lud w to uwierzył i kupił, bo przecież mówią w TVN, mówią w TVP, piszą w "Wyborczej" to musi być prawda. Teraz szerzy się niebezpieczne powiedzenie, że "na złość Kaczyńskiemu stanę się Ślązakiem". Ruchy autonomiczne stają się coraz bardziej niebezpieczne i bezwzględne w swoich dążeniach niepodległościowch czego przykładem mogą być działania baskijskiej organizacji terrorystycznej ETA. W Polsce należy podjąć poważną rozmowę o autonomistach, ich dążeniach i sposobie walki przeciw nim.
      5. Afera hazardowa, jaka afera?
Sąd orzekł, iż takiej nie było. Sobiesiak to porządny i prawy biznesmen, Chlebowskiemu było gorąco, dlatego się pocił na konferencji, nie było lobbingu politycznego, a Drzewiecki o niczym nie wiedział i nikomu miejsc nie załatwiał w radzie nadzorczej totalizatora. I pozostaje tylko pytanie skąd te rozbieżne zeznania, po co tyle hałasu i stresu o nic, po co te degradacje? Teraz uniewinniony Chlebowski i Drzewiecki chyba powinni wrócić do Platformy w glorii zwycięstwa i chwały, uzyskać co najmniej pierwsze miejsca na listach wyborczych, a wszystkie czyste dokumenty z śledztwa powinny zostać ujawnione. Czekamy!


Wiem, że ten post wygląda jakbym stał się orędownikiem i obrońcą PiSu, ale nie do końca tak jest. Denerwuje mnie jednak ta ciągła nagonka na tylko jedną partię. Każdy chce dokopać Kaczyńskiemu. Osobiście myślę, że już wystarczy, jest jeszcze przecież tyle innych partii...

środa, 6 kwietnia 2011

Wara od naszych emocji!

     Zastanawiam się, czy jest sens pisania o zbliżającej się rocznicy katastrofy smoleńskiej, przecież tyle o niej już powiedziano, napisano, nakręcono filmów, że w tej kwestii każdy chyba ma swój indywidualny pogląd, począwszy od Janusza Palikota nawołującego do "bojkotowania Kaczyńskiego" w najbliższą niedzielę, o czym powiedział w TVN24, po grupy osób, które już od roku gromadzą się w 10 dzień każdego miesiąca pod Pałacem Prezydenckim skupiając się nie tylko na modlitwie, ale też w celach politycznych, manifestując swoje żale do rządu. W rzeczywistości jestem w stanie zrozumieć i jednych i drugich. Palikot i jemu podobni mają prawo mieć do katastrofy obojętny czy negatywny stosunek, mogą straty osobiście nie odczuwać, nie czuć związku z prezydentem, elitą państwową i ogólnie Polakami, ale rozumiem też i tych, którzy tak jak "Joanna od krzyża" stali się "emocjonalnymi zakładnikami Smoleńska", dla których sprawa katastrofy, jej tak długie wyjaśnianie i dezinformacje, oczerniający raport MAK oraz niesprowadzony ciągle wrak samolotu, wprowadza w stan jakiejś psychozy, dającej wyraz w comiesięcznych protestach, manifestacjach, skargach, sensacyjnych teoriach spiskowych itp. Myślę, że istotnym problemem jest w tych postawach próba narzuceania innym swojej emocjonalności.
     Nikt nie może zabraniać Jarosławowi Kaczyńskiemu prawa do "dożywotniej żałoby" po bracie bliźniaku i jego żonie - jak sam zresztą to zakomunikował w wywiadzie dla Newsweeka - ale z drugiej strony prezes PiS-u nie ma prawa narzucać innym odczuwania tej żałoby w taki sposób, jakby każdy stracił tam bliską rodzinę. Jeśli Palikot chce w niedzielę iść nad Biebrzę i oglądać ptaki, niech się zwija i jedzie, ale niech mi nie mówi, że ja mam jechać z nim. Jeśli premier Jarosław uważa, że w Warszawie powinien stanąć pomnik Lecha i jego żony, niech zapyta Warszawiaków czy się zgadzają, bo ja jako kompletnie niespokrewniony z byłym prezydentem uważam, że jednak pomniki oraz liczne tablice upamiętniające prezydenta, jego żonę i inne ofiary katastrofy, powstały już w wystarczającej (a może nawet i przesadnej) ilości. Jeśli Komorowski organizuje uroczystości niech uszanuje decyzję pisowców, którzy nie mają ochoty wspólnie przeżywać tych tragicznych wspomnień z szefem rządu i na co dzień im nieprzychylnymi parlamentarzystami, a media niech nie sugerują, że PiS znowu dzieli Polaków.
     Dla mnie, jak i zapewne dla wielu milionów Polaków, żałoba skończyła się już jakiś czas temu. Rozumiem rodziny ofiar, które według tradycji polskiej żałobę obchodzą przez okrągły rok od śmierci najbliższych, że dla nich tym symbolicznym końcem "zewnętrznego" opłakiwania bliskich osób będą uroczystości niedzielne. Nie rozumiem jednak tego, że te poszczególne postawy, zarówno te skrajne (Palikot, PiS, środowisko "Gazety Polskiej"), ale też i te nieco wypośrodkowane (Komorowski, PO, SLD) chcą za wszelką cenę przekonać Polaków, że właśnie ich pomysł na uczczenie ofiar katastrofy jest najlepszy. Właściwie dobrze się stało, że jest tyle różnych inicjatyw rocznicowych, ponieważ każdy ma wybór, gdzie, z kim i czy w ogóle  ma zamiar obchodzić rocznicę katastrofy. Pytanie czy te uroczystości wszędzie będą przebiegały w sposób odpowiedni? Czy nie będą kolejną próbą manifestacji politycznych? Czy pamięć ofiar nie zostanie przyćmiona trwającą kampanią wyborczą?
     Bardzo podobało mi się wezwanie ks. Henryka Błaszczaka, kapelana służb ratowniczych, w programie Tomasza Lisa, o to, by każdy, według swojej potrzeby i swojego sumienia uczcił w sposób godny pamięć osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 roku. Czci się pamięć osoby, a nie partii, o tym czy społeczeństwo to rozumie przekonamy się w niedzielę, choć prawdę mówiąc - użyję tu słownictwa dyplomatycznego arcybiskupa Nycza - podzielam pewne obawy, ponieważ ta pierwsza okrągła rocznica wzbudzi jeszcze raz, ogromne emocje sprzed roku, które można na kilka miesięcy przed wyborami inteligentnie wykorzystać i na nich zagrać.