poniedziałek, 2 maja 2011

Santo subito

fot. AFP
To, co dla wielu było faktem oczywistym i niezaprzeczalnym od momentu śmierci Jana Pawła II, wczoraj, 1 maja, formalnie potwierdził, z nieukrywaną radością, następca św. Piotra, Benedykt XVI - nasz papież jest błogosławionym! W trybie nadzwyczajnym udało się przeprowadzić proces beatyfikacyjny, który nigdy wcześniej w takim tempie przeprowadzony nie był, nigdy wcześniej bezpośredni następca Stolicy Apostolskiej nie wyniósł swego poprzednika na ołtarze, nigdy wcześniej nie nastąpił tak szybko cud- uzdrowienie francuskiej zakonnicy Marie Simon-Pierre z choroby Parkinsona,  kościelna machina Watykanu nigdy wcześniej nie zadziałała szybko i sprawnie jak w tym przypadku. Już w samych tych wydarzeniach widać jakiś "palec Boży", który czuwał nad tym, by proces beatyfikacyjny przebiegł w takim tempie, co powinno dać do myślenia wszystkim "niedowiarkom".
      Dla mnie szczególnie wymownym dowodem na świętość "naszego papieża" jest właśnie cud uzdrowienia. To jest coś niesamowitego, że z dnia na dzień kobieta wyzdrowiała z choroby, na którą się umiera, która jest nieuleczalna. Szczególnie wymowny jest fakt, że uzdrowiona została siostra z Francji- kraju, w którym coraz bardziej potęgowana jest laicyzacja życia. Papież zawsze wyrażał swoje zmartwienia widząc degradacje wiary w jakimkolwiek państwa, jednak narody europejskie uważał za szczególnie odpowiedzialne w niesieniu misji ewangelizacji. Jan Paweł II głośno mówił, że nie ma Europy bez jej chrześcijańskich korzeni, że nie można o tym zapominać, ani się od tego oderwać. Innym wymownym wydarzeniem jest to, że właśnie z choroby Parkinsona została uzdrowiona siostra Simon-Pierre, a więc choroby, na którą cierpiał sam Jan Paweł II. To tak, jakby tam na górze chcieli byśmy nie mieli żadnych wątpliwości jakiemu wstawiennictwu przypisać cud. Oczywiście są takie głosy, że cała ta beatyfikacja to czarodziejskie obrzędy, że cudu nie było, a Jan Paweł II to "zdziecinniały staruszek, próżny, lubiący wiwaty" - jak określiła Kazimiera Szczuka w programie Moniki Olejnik "7 dzień tygodnia". No ale co można zrobić w tej sytuacji... pierwsza polska czołowa feministka, nawet jakby się ocean przed nią otworzył powiedziałaby, że to halny mocniej zawiał.

     W przeciągu jednego weekendu mieliśmy dwie gigantyczne uroczystości - ślub Kate i Williama i wczorajsza beatyfikacja. Wydarzenia te, z jednej strony były podobne do siebie, bardzo medialne, zgromadziły miliony ludzi przed telewizorami na całym świecie i tysiące na miejscu (ok 1,5 miliona brało udział we wczorajszych uroczystościach), jednak z drugiej strony zupełnie inne. Słysząc słowa beatyfikacji, oraz kazania obecnego papieża można było się autentycznie wzruszyć. Przeżyć tę uroczystość indywidualnie i jeszcze raz poczuć tę atmosferę radości, że mamy "swojego człowieka" w niebie. W Anglii widziałem splendor, kicz, komercje, w Rzymie prawdziwą radość, wzruszenie i szczęście. To czego zabrakło mi w piątek, dostałem, aż do syta, w niedzielę. I jak tu nie mówić, że w naturze nic nie ginie?

2 komentarze:

  1. najszybsza beatyfikacja "należy" do Antoniego Padewskiego :p skwara chłopaku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Św. Antoni Padewski był najszybciej KANONIZOWANY, to jest zupełnie inna sprawa. Proces kanonizacji w przypadku Jana Pawła II ma się dopiero zacząć, po jego zakończeniu będzie można ogłosić papieża nie tylko "błogosławionym" ale "świętym", choć dla większości to jest i tak jedynie formalność.

    OdpowiedzUsuń