poniedziałek, 28 marca 2011

Czy Małysz jest/był/będzie celebrytą?

     Aż trudno sobie wyobrazić przyszłoroczny sezon skoków narciarskich, w którym nie wystąpi nasz "Orzeł z Wisły". I nie będę powtarzał już nieco banalnie brzmiących haseł, że Małysz jest jednym z najlepszych, najbardziej znanych i najwspanialszych polskich sportowców. To na pewno wszyscy wiedzą. Od siebie dodam, że cenię go przede wszystkim dlatego, że wiedział "kiedy ze sceny zejść", że utrzymywał się zawsze wśród najlepszych, że znosił ostre krytyki ze strony przeróżnych bulwarówek, kiedy mu nie szło, po to, by ostatecznie powrócić niczym feniks z popiołu do pełni formy i utrzeć nosa wszystkim złośliwcom. Jednak najbardziej zrobiła na mnie wrażenie jego skromność, stronienie od mediów, reklam itp. Zawsze wierny swemu sponsorowi i przyjacielowi - Ediemu Federerowi, pokazywał się w czapeczce Red Bulla, nawet, kiedy doszło do głośnego konfliktu w 2005 roku z PZN, Adaś bez wahania poparł austriackiego biznesmena, który zajmował się jego finansami.
     Kiedy 27 marca 2011, wbrew wszystkim sędziom (z powodu gęstego mokrego śniegu, który zacierał szlak zjazdowy), Adam Małysz oddał swój ostatni skok na Wielkiej Krokwi zrozumiałem, że zakończyła się właśnie era SKOKÓW Adama Małysza, pytanie brzmi czy zakończyła się małyszomania?
     Boję się, żeby nasz skoczek nie zmarnował tej pięknej legendy, jaką przez ostatnie dziesięć lat stworzył. Medialne hieny tylko czekają, by go dopaść i umieścić na spotach reklamowych, banerach, plakatach, w różnego rodzaju tępych programach rozrywkowych itp. Boję się, by specjaliści od manipulowania ludźmi nie dorwali go i nie uczynili swoją maszynką do robienia pieniędzy. Mimo tego, że Adam zakończył karierę teraz zrobiło się go jeszcze więcej niż wcześniej. Małyszomania do tej pory dotyczyła przede wszystkim skoków, wiązała się z poczuciem dumy narodowej, że mamy najlepszego skoczka na świecie, teraz przekształca się w coś dużo niższego, w medialną nagonkę za życiem prywatnym Adama. Nie chciałbym, żeby nasz Orzeł poszedł w ślady Jurka Dutka- reklamującego swego czasu chrupki czy Beenhakera w banku. Nie wyobrażam sobie, że za chwilę, podobnie jak nie tak dawno Mariusz Pudzianowski, Adam Małysz zatańczy z gwiazdami, na lodzie czy zaśpiewa. Nie chcę widzieć jednego z najlepszych polskich sportowców reklamujących np. dachówki z hasłem: ZE MNĄ SKOCZ DO FIRMY BRAAS, TAM DACHÓWKI SĄ W SAM RAZ.
     Do tej jednak pory Małysz nigdy mi się nie kojarzył ze światem celebrytów. Mały Wielki Człowiek, zajęty swoją robotą, wykonując ją najlepiej na świecie stronił od życia publicznego. Mimo takich jednostkowych przykładów jak bułka z bananem (reklama Winiary), "Skocz na Pocztę", funduszu inwestycyjnego Generali czy w 2008 roku marki Audi. To jak na ponad dziesięć lat kariery nie jest dużo. Moje obawy zaczęły się, w momencie pojawiania się reklam w ostatnim czasie. I choć Adam wystraszył się, kiedy przyjeżdżając do Norwegii spotkał przejeżdżający pociąg z jego facjatą reklamującą telefonię komórkową Lebara- przyznał się w wywiadzie, że owszem użyczył swej twarzy, ale miała się ona pojawić jedynie w gazecie. Jednak firmując herbatę Teekanne oraz angażując się w kampanię medialną Lotto wzbudził we mnie pewne obawy, właśnie przed takim nagłym pochłonięciem w świat reklamy.
     Życzę mu, by od dzisiaj, kiedy się wyleczy z hucznego pożegnania, potrafił odnaleźć się w świecie komercji i tandety, by nigdy im nie uległ i znalazł swoje miejsce poza skoczniami świata.
Dziękuję Panie Adamie za wszystkie emocje i życzę kolejnych - chyba jeszcze ważniejszych - sukcesów tym razem życiowych.

sobota, 26 marca 2011

Podwyżka dla Szpakowskiego

     Jeśli jest ktoś, kto jeszcze ogląda mecze polskiej reprezentacji piłkarskiej i widział mecz z Litwą zapewne wie co czuję. Po raz kolejny "Orły Smudy" pokazały, że są raczej "nieopierzonymi pisklętami św. Franciszka", które w starciu z taką potęgą piłkarską jaką jest Litwa bez czterech zawodników z podstawowego składu, potrafią przegrać tylko 2:0. Po meczu czekałem na uspokajający komentarz selekcjonera, który stwierdziłby, że "nie graliśmy dzisiaj o wynik" i że "jesteśmy coraz bliżej skompletowania kadry na Mistrzostwa Europy". Na stadionie (nie mylić z boiskiem) działo się stosunkowo wiele. Polscy kibice znudzeni kopaniną na murawie zaczęli najpierw obrzucać policjantów litewskich petardami i flarami, potem sami zaczęli się tłuc między sobą pokazując, że Polska do Euro2012 jest przygotowana coraz lepiej oraz że co, by się nie działo na boisku podczas turnieju za półtora roku, to trybuny nudziły się nie będą.
      Jednak obok przestraszonych polską dziczą policjantów i litewskich kibiców, najbardziej szkoda mi było naszego najlepszego komentatora sportowego pana Dariusza Szpakowskiego, który najpierw z zapałem, jak to zwykle przedstawił widzom obie drużyny, rzucił kilka ciekawostek statystycznych i pełen werwy zaczął komentować spotkanie. Tak, "spotkanie" to bardzo dobry wyraz, "mecz" byłby już raczej pewnym nadużyciem. Zapał "Szpaka" mijał z każdą minutą, by po upływie pierwszego kwadransu odpuścić sobie całkiem komentarz, ograniczając się do wymieniania nazwisk poszczególnych zawodników, którzy byli aktualnie przy piłce, no i podnosząc głos w 18 i 29 minucie, kiedy rywale strzelali bramki. Swoją drogą oba gole były tak bliźniaczo podobne, że gdyby nie pan Darek, myślałbym, że realizator cały czas prezentuje powtórkę pierwszej bramki.
     Dzisiaj dopiero przekonałem się, że zawód komentatora sportowego to naprawdę ciężki kawałek chleba. Przecież taki komentator jak nasz "Szpako", który przedstawiał nam najważniejsze mecze piłkarskie, kiedyś Ligę Mistrzów, Mistrzostwa Świata, Europy, Copa America itp. (Iwański zawsze był gdzieś tam na drugim, co do ważności spotkaniu, komentował zawsze mecze o klasę niższe) musiał komentować polsko-litewską kopaninę. Zastanawia mnie dlaczego się zdecydował na komentowania czegoś takiego? Czy wierzył w niesamowicie porywające spotkanie? A może dawno nie komentował i mu się nudziło? A może dostał jakiś extra dodatek? Jakby nie było uważam, że należy mu się podwyżka! Ponieważ, kiedy zapewne każdy, nawet najtrwalszy i najwierniejszy kibic przełączył mecz na "Mrocznego rycerza" czy "Kocham Cię Polsko" on dalej, wytrwale wymieniał nazwiska, co w przypadku litewskich piłkarzy wcale nie było sprawą łatwą (za nic nie wypowiedziałbym na szybko imienia i nazwiska trenera naszych rywali). W każdym razie na meczu Szpakowski był, mecz wytrzymał i jak nie podwyżka to chociaż premia się należy, bo po takim meczu na pewno będzie chorował ze 2 tygodnie, a leki coraz droższe...
    PS. Panie Franciszku Smudo, jeśli to czytasz to weź podaj się do dymisji...

czwartek, 24 marca 2011

Biedronka trzęsie polską polityką

     Szerokim echem odbiła się wycieczka byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego do osiedlowego sklepu. Medialny szum bynajmniej nie był powodem tego, że za produkty, które były przedmiotem debaty w 2007 roku, i o które Tusk bardzo się bał że zdrożeją, prezes Kaczyński zapłacił ponad dwa razy tyle co za rządów PiS-u, wołając, na zwołanej pod sklepem konferencji prasowej, że za "rządów Tuska drożeje wszystko".
     To, że największa partia opozycyjna wybierze jeden z najdroższych sklepów w Warszawie było oczywiście jasne, (swoją drogą Kaczyński zyskał nowy elektorat kupujących w tam, ponieważ po jego wizycie nastąpiła obniżka cen cukru), nie zmienia to jednak faktu, że wypowiedział słowa, które wstrząsnęły polską polityką. Zapytany dlczego nie wybrał się do tańszego sklepu, znajdującego się w pobliżu odpowiedział: "Biedronka to jest jednak sklep dla najbiedniejszych". No i się zaczęło...
- To, że jest drogo to tendencja światowa - PO.
- To są realia prawdziwego życia - PiS.
- Nigdy nie słyszałem żeby Kaczyński robił samotnie zakupy, to dla niego musiało być pionierskie doświadczenie- Olszewski (PO).
- Chcemy "dodatków drożyźnianych" dla najbiedniejszych - żąda PiS.
- Pis znowu dzieli Polaków! - krzyczy PO.
     Spór właściwie toczy się o nic, ponieważ faktem jest, że sytuacja na świecie wprowadziła podwyżkę cen także w Polsce, ale z drugiej strony pamiętać należy, że to Platforma podniosła podatek VAT dodatkowo podnosząc ceny właściwie wszystkich produktów rynkowych. Chodzi w zasadzie o to, by z zaczepki PiS-u wyjść obronną ręką. Hasło, że "Kaczyński znowu dzieli Polaków" jest właśnie taką obroną, być może POsłowie zapomnieli jak się żyje z dochodami kilkukrotnie niższymi od diety poselskiej, i że jednak jest różnica między zarobkami w wysokości ok. 1500 zł na miesiąc a powyżej 10 000 zł i mimo wszystko jest to różnica wprowadzające pewne, ISTOTNE,  podziały, bez względu na to czy Kaczyński zrobi zakupy w Biedronce czy w najdroższym sklepie w Warszawie.

sobota, 19 marca 2011

Kto złapie Kadafiego?

    O tym jak faktycznie silny i niebezpieczny jest Muammar Kadafi świadczyć może głoszona od wczoraj mobilizacja zbrojna wymierzona przeciwko dyktatorowi Libii w obronie ludności cywilnej. W Paryżu trwa właśnie nadzwyczajny szczyt Unii Europejskiej, Unii Afrykańskiej i Ligii Arabskiej, którego celem jest omówienie strategii interwencji zbrojnej w państwie Kadafiego. Rezolucja ONZ, choć jak zawsze spóźniona, dająca zielone światło Zachodowi na obronę libijskiej ludności musiała wywrzeć na dyktatorze wrażenie. Już wczoraj zaczął odgrażać się na ewentualne wkroczenie zbrojne na teren jego państwa zapowiadając równocześnie zawieszenie broni. Z pewnością wie, że jeśli dojdzie do faktycznego ataku - najprawdopodobniej z powietrza oraz z morza, o czym świadczyć mogą zmierzające do bazy NATO we włoskim Aviano, amerykańskie samoloty oraz płynący w stronę Libii lotniskowiec - jego pozycja w państwie zostanie przesądzona.
    Europa nie byłaby jednak sobą gdyby nie zaczęła mówić... różnymi głosami. Odpowiedzialność za misję wzięły na siebie Francja i Wielka Brytania. Nasi najwięksi koalicjanci i przyjaciele z czasów II wojny światowej nauczyli już Polaków, że wojna czasami może być "dziwna", toteż nie powinno "dziwić", że między obydwoma państwami - jak podaje francuski "La figaro" - właśnie się toczy spór o prymat w czasie akcji zbrojnej. Londyn żąda, by NATO odegrało główną rolę w interwencji, Paryż wręcz przeciwnie, chce odsunąć Sojusz Północnoatlantycki na rzecz międzynarodowego dowodzenia. Nie wiadomo jak sprawie przyglądają się reprezentanci Unii Afrykańskiej i Ligii Arabskiej, ale zapewne mają nadzieję, że spór europejskich liderów rozwiąże się szybciej niż ostateczna rozprawa Kadafiego z rebeliantami, bo Ci drudzy mają coraz mniej czasu.

piątek, 18 marca 2011

Skąd nazwa?

Kiedy już wpadłem na pomysł, że blog będzie założony powstała kwestia jak go nazwać. I równie długo się nad tym zastanawiałem, chciałem, by z jednej strony rzucał się w oczy, z drugiej, by nie był na siłę oryginalny, z trzeciej, by mnie trochę w nim "było widać". Disco-polonista, to pomysł jeden z wielu, na który wpadłem w miejscu gdzie najlepiej się myśli... Jak większość wie, nie jestem przeciwnikiem "muzyki chodnikowej", a ta, zdecydowanie się rzuca w nazwie. Kiedy był kryzys "discopolowych wstrząsów" czyli mniej więcej od początku tego stulecia do, powiedzmy 2008-2007, ktoś kto słuchał tej muzyki, albo chociaż lubił coś zanucić dostawał łatkę "wieśniaka" "pustaka", "debila". Ja się nigdy tym nie przejmowałem i przy każdej możliwej sposobności, bez względu na otoczenie, nuciłem i śpiewałem ku uciesze jednych i pogardzie drugich. Tak też zostało. Cały czas lubię słuchać nowych hiciorów i nikomu to już nie przeszkadza, nikt się dzisiaj nie bulwersuje. Najśmieszniejsze jest to, że nawet kiedy był okres ostrej krytyki D-P koncerty takich gwiazd jak Toples, Boys czy Weekend zbierały rzesze ludzi, którzy znali niemal każdą piosenkę "wieśniaków". Kojarzyło mi się to z czasami stalinizmu, kiedy o komunie źle się mówiło w domu a na zewnątrz każdy ją popierał. Tutaj było na odwrót. Swoją drogą porównanie disco-polo do komuny jest dość oryginalne, chyba muszę to opatentować...
Zostaje wyjaśnienie drugiego członu "polonisty". W rzeczywistości polonistą wcale się nie czuję, fakt że skończyłem te studia wcale mnie nie napawa dumą, chociaż na pewno udało mi się czegoś nauczyć - mianowicie pisania. Wydaje mi się, że znalazłem wreszcie swój styl i, jak mówi moja kochana narzeczona, "manierę językową", o czym w życiu bym nie wiedział, gdyby mi tego nie powiedziała (pozdrawiam Kochanie:*)
Blog disco-polonisty ma więc być moim spojrzeniem, evrymana, kogoś z ulicy, który niekoniecznie musi rozumieć, wiedzieć, widzieć. Opisuję to, co JA widzę. To co MI się wydaje. Nie chce stawiać się w roli autorytetu (czy widział ktoś autorytet słuchający disco-polo?), nie chcę narzucać wizji świata. Jeśli się ktoś ze mną nie zgadza... tym lepiej dla niego.

No i stało się

     Długo zastanawiałem się nad sensem zakładania bloga. Każdy, kto mnie osobiście zna wie, że nie jestem typem człowieka, który lubi dzielić się swoimi emocjami. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Blog disco-polonisty nie będzie intymnym pamiętnikiem z życia 24-latka, ani zapisem jego przeszłości czy przyszłości. Będę tu raczej opisywał świat który dzieje się tu i teraz, komentował sytuację polityczną w Polsce i na świecie, dzielił się przeczytanymi ostatnio książkami, gazetami, artykułami i subiektywnie - zapewne - je oceniał. Ponieważ interesuje mnie sport, znajdą się tu komentarze na temat postępów naszych polskich sportsmenów i sportsmenek.
     Już po tym opisie czuje, że wielu z Was się zniechęciło i zawiodło, myśląc, że będę wrzucał najnowsze i najlepsze kawałki disco-polowych hiciorów, linki do śmiesznych filmików czy wesołe obrazki, a jednak nie! Celem tego blogu nie jest przybliżenie mojej osoby komukolwiek, choć na pewno niektórzy poznają mnie z tej trochę innej perspektywy, zadaniem tego bloga jest przeprowadzenie treningu warsztatu pisarskiego, chcę sprawdzić czy jeśli chce coś napisać bardziej lub mniej na poważnie, to czy to jest zrozumiałe, czy trafia do Was, czy mnie rozumiecie, czy podejmiecie się jakiegoś skomentowania poglądów. Dlatego zapraszam do czytania, komentowania, i niezgadzania się ze mną.
     Blog jest w trakcie tworzenia, dlatego szata graficzna na pewno nie zachwyca, ale jak będę miał więcej czasu postaram się coś z tym zrobić.